Eurovision 2013 semi-final 2, czyli lekka paranoja głosujących

Witam w drugim odcinku Radio Eurowizyjny Maskonur nadaje! Proszę usiąść wygodnie, bo działo się, oj działo... I to nawet więcej niż w pierwszym półfinale! Aż się boję, czy arena eurowizyjna wytrzyma fajerwerki sobotniego finału.


Początek był mniej uroczy niż ostatnio, ale nie mniej widowiskowy. Nigdy nie wpadłabym na pomysł, aby dyrygować tancerzami jak orkiestrą! Balet, jazz, taniec nowoczesny, flamenco... Wszystko, dla każdego coś miłego. A potem już wspólna choreografia dla wszystkich tancerzy, wspomagana malowaniem audiowizualnym. Czego tam nie było! Motywy muzyczne, geometryczne, barwy narodowe Szwecji i wszystkich uczestników, nawet laptop! Zawsze chciałam poskakać na takich dużych klawiszach, ech... Chociaż tym co najbardziej mnie zaskoczyło było dołączenie do choreografii akrobatów sportowych na rowerach i deskorolkach. I to sportowców ubranych w garnitury! Mówiłam, że je kocham? Cztery razy TAK dla takiego otwarcia, pozostaje czekać co organizatorzy przewidzieli na finał. 



Pamiętacie, że ostatnio trochę utyskiwałam na sukienki Petry? Tym razem powiem jedno - wymiatała. Zjawiskowa, ale nie jakaś super wydumana z miliardem niepotrzebnych dodatków. Z chęcią bym się dowiedziała, kto to projektował, chyba czas się przerzucić na szwedzkie ubrania. Ale mniejsza o to, ja o konferansjerce miałam. Tak jak ostatnio - z klasą i humorem. Ile ja bym dała, żeby w Polsce tak prowadzono programy rozrywkowe! A co najlepsze? W żadnym momencie Petra nie próbowała promować samej siebie - najważniejsi byli uczestnicy i sam konkurs, oraz jej kraj. W końcu Eurowizja to nie tylko zabawa, ale też ogromne przedsięwzięcie reklamowe. Można by uznać, że taki kraj jak Szwecja nie może narzekać na brak turystów, ale zachęcania do odwiedzenia go nigdy za dużo! Przynajmniej moim zdaniem.


Ostatnio zapomniałam, więc dzisiaj nadrobię - wideo pocztówki, które są pokazywane przed każdym z występów. Sama nie wiem, jak dokładnie je ocenić. Z jednej strony podobają mi się bardziej niż zeszłoroczne, ponieważ dotyczą zawsze kraju uczestnika, a nie gospodarza (Azerbejdżan jest piękny, ale miałam rok temu wrażenie, że trochę już napastuje swoją wszechobecnością w każdym materiale wideo). Z drugiej strony bardziej podobało mi się serbskie malowanie flag przez tancerzy, akrobatów etc., czy niemieckie filmiki o emigrantach żyjących w Niemczech, ale mimo wszystko trzymających kciuki za swoje kraje ojczyste. Nie mogę jednak stwierdzić, że tegoroczne filmiki prezentujące zwyczajne życie artystów reprezentujących poszczególne państwa są złe, bo nie są. Są inne, trochę nowatorskie, a do tego świetnie zrealizowane. No i co tu kryć - pasują do hasła przewodniego. Jesteśmy jednością, więc żyjemy tak samo jak wy. I tak jak wy kochamy muzykę, ale nie jest ona naszą jedyną miłością. Całość zdecydowanie zasłużyła na mocną czwórkę ze szkolnej skali ocen.


Czas na najważniejszą część programu, czyli piosenki. I znowu przedstawię tylko te, które odpadły z dalszej walki. Tym razem jest ich siedem, nie zawsze uda się, aby w obu półfinałach brała udział taka sama liczba uczestników. Co w sumie jest trochę smutne, biorąc pod uwagę, że drugi półfinał stał mimo wszystko na wyższym muzycznym poziomie. 

  1. Łotwa: PeR - Here We Go:
    Szczerze? Nie lubię mężczyzn w błyszczących, cekinowych kurteczkach. A Łotysze w tym roku zdecydowanie ze świecidełkami przesadzili, kojarzyli mi się z Michaelem Jacksonem na sterydach. Sama piosenka natomiast była żywiołowa i widowiskowa, ale ogólnie nie zachwycała ani tekstem, ani podkładem. Miałam wrażenie, że panowie chcą trochę podrobić styl irlandzkiego Jedwarda, niestety zabrakło im i zdolności wokalnych, i umiejętności sprzedania swojego show. Jednak muszę im przyznać olbrzymiego plusa za świetny kontakt z widownią - nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś na Eurowizji wszedł między publikę.
    Ocena: 4/10
  2. San Marino: Valentina Monetta - Crisalide (Vola)
    Ja się pytam jakim prawem ta piosenka nie weszła do wielkiego finału?! No jakim?! Zdecydowanie jedna z najlepszych propozycji w tym roku! Piękna, liryczna piosenka, z mądrym tekstem i boską oprawą. Zabiłabym za głos Valentiny, wokalnie rzucała większość konkurentów na kolana! Do tego ta bajkowa otoczka, która przecież tak się spodobała głosującym w pierwszym półfinale, więc dlaczego dzisiaj przegrała? Naprawdę, uważam to za najgorszą decyzję tegorocznej Eurowizji... I chyba tylko wygrana Białorusi w finale mogłaby ją przyćmić. Do tego strasznie żal mi nie tylko wokalistki, ale i towarzyszących jej tancerek. Takie czerwone, rozkoszne i sympatyczne nietoperki!
    Ocena: 10/10
  3. Macedonia: Esma i Lozano - Pred Da Se Razdeni
    Czyli kolejny numer z serii koszmarków. A taka byłam pozytywnie zaskoczona na początku piosenki! Chłopak rzeczywiście miał ładny, melodyjny głos, a ja, jak już wspominałam, zawsze patrzę przychylnym okiem na piosenki wykonywane w języku narodowym... A potem na scenie pojawiła się jego partnerka, a maskonur schował się pod koc i zasłonił uszka poduszką. Nie, nie i jeszcze raz nie. Popełniono ten sam błąd, co Grecja w 2011 roku. Połączono dobrego wokalistę z osobą, której śpiew jest sprawą cokolwiek dyskusyjną i ostatecznie otrzymano takie wielkie Niewiadomoco. Trochę żal, bo mogło być dobrze.
    Ocena: 2,5/10
  4. Bułgaria: Elitsa i Stoyan - Samo Shampioni:
    Teraz zapewne parę osób uzna, że straciłam rozum, ale trudno. Podobało mi się - zawsze i wszędzie będę bronić muzyki folkowej. Zresztą, sam konspekt występu był bardzo, ale to bardzo dobry. Zaszwankowało jedynie wykonanie i to chyba główny sprawca porażki Bułgarii. Dziewczę naprawdę ładne i sympatyczne, a jej zdolności gry na bębnach pozostają bezdyskusyjne. Cudo i to ciekawe cudo! Niestety - trzeba było dobrać do pary kogoś, kto lepiej śpiewa. I nie mówię tego z ironią, wcale! To tylko taka dobra rada na przyszłość, bo szczerze mam nadzieję, że Bułgaria nie zrezygnuje z folku na rzecz kolejnej łupanki.
    Ocena: 6,5/10
  5. Izrael: Moran Mazor - Rak Bishvilo:
    Piosenka do bólu patetyczna. Okropnie i aż nie zdrowo. Ale mimo wszystko miała w sobie urok, jakiś zaklęty czar. A może to była już taka pora, że miałam za dużo krwi w patetyczności, czy coś koło tego. Dodajmy jeszcze niesamowity, porażający wręcz głos wokalistki i w rezultacie dostaniemy nieoszlifowany diamencik. Niestety, dużo gorzej wypadła warstwa wizualna. Począwszy od sukienki wokalistki, która wręcz zniechęcała do patrzenia w ekran, poprzez prawie całkowicie zaciemnioną scenę (ja rozumiem nastrojowość i te sprawy, ale nie przesadzajmy...), a kończąc na chórku, który w ostatecznym rozrachunku był całkowicie zbędny. Wokalistkę chętnie jeszcze zobaczę na Eurowizji - ale stojąca na scenie sam na sam ze swoim głosem. Wtedy wróżę naprawdę dobry wynik Izraelowi.
    Ocena: 7/10
  6. Albania: Adrian Lulgjuraj i Bledar Sejko - Identited:
    Ja wiem, że to okrutnie niesprawiedliwe, ale po prostu nie mam siły, aby komentować. Panom już zdecydowanie dziękujemy i do niezobaczenia. Muzyka straszna, śpiew straszny i jeszcze gitara - wybuchowa świeczka z tortu urodzinowego. Litości...
    Ocena: 1/10
  7. Szwajcaria: Takasa - You And Me:
    Kolejna propozycja, której braku w finale nie mogę przecierpieć. Takie ciepły i przyjemny numer! Jak to określiłam w pierwszym momencie - radosne studenciki! Do tego krzewiące zasadę, że nie ważne ile masz lat, ważne na ile się czujesz. Dziadek po prostu wymiatał, mordka mi się śmiała za każdym razem, gdy kamera robiła na niego najazd. Jeszcze chwila, a moje oczka zamieniłby się w serduszka, nie żartuję. Byłam też bardzo na tak, jeżeli chodzi o całą warstwę muzyczną - typowa muzyka na lato, naprawdę nie rozumiem czasami wyborów głosujących... Cóż, trzeba się z tym pogodzić. Ale naprawdę polecam każdemu do przesłuchania, zwłaszcza w jakiś brzydki, deszczowy dzień.
    Ocena: 9/10


Eurovision 2013 semi-final 1, czyli Lara Croft na planecie cyborgów

Maskonur bardzo przeprasza za jednodniowy poślizg - niestety, awaria neostrady uniemożliwiła pisanie notki podczas trwania konkursu i opublikowania jej zaraz po. No ale cóż, mam nadzieję, że uda mi się coś sklecić ze swoich notatek.

Zacznijmy może od samego początku - jak to się stało, że dziewczę teoretycznie pochłonięte maturalnym szałem uznało, że oglądanie "kiczowatego konkursu dla muzycznych miernot", jak to ładnie określił jeden z anonimowych internautów, jest ciekawsze od zgłębiania tajników historii. Cóż, po pierwsze wszystko jest lepsze od nauki o powstaniach narodowych, a po drugie nie po to cały rok niecierpliwie czekałam na zdanie: Eurovision Song Contest begins, aby przedłożyć nad nie maturę. A tak poza tym to każdy, kto wyjedzie przy mnie z kiczem i komercją ma przechlapane - tak tylko ostrzegam. 



Pomijając kilka niezbyt trafionych propozycji oraz dosyć irytującego pana komentatora ze Słowenii to całym półfinałem jestem zachwycona i zastanawiam się, czy nie dałoby się może zatrudnić szwedzkich organizatorów na stałe. Pomijam kwestię wojny między szwedzkimi miastami o przywilej bycia gospodarzem konkursu i tegoroczną stolicą europejskiej piosenki. Nie wiem jaką wizję mieli pozostali kandydaci, ale powiem jedno: Malmö spisało się na piątkę z olbrzymim plusem. Scena pozwala na doskonały kontakt artysty oraz prowadzącej z publicznością, a różnobarwne lampiony unoszące się nad głowami zgromadzonych kojarzą mi ze scenami z różnych anime, które ukazywały japońskie festiwale. Do tego dochodzi logo - kocham motylki, a ich animacje, które symbolizowały barwy narodowe uczestników były wręcz dziełami sztuki grafiki komputerowej. Bardzo miła odmiana po wcześniejszych nutkach, czy serduszkach... Chociaż moja awersja do tych drugich wynika pewnie z ogromnego niezadowolenia ze zwycięstwa Leny trzy lata temu. No nic, za werdykt Europejczyków ja nie mogę. Mogę natomiast skomentować jeszcze ostatni element reklamy, czyli hasło: We Are One - Jesteśmy Jednością. Uważam, że idealnie podsumowuje to, czym Eurowizja jest i czym być powinna. Nie tylko show, ale trzydniowym świętem muzyki, które ma łączyć Europejczyków, pokazać, że bez względu na to z jakiego kraju pochodzimy to jest coś, co nas zawsze łączyło, łączy i łączyć będzie - muzyka. 



Ale dosyć już ogólników, czas przejść do rzeczy. Muszę przyznać, że Szwedzi kupili moje serce już w ciągu kilku pierwszych sekund i tym razem nie dzięki mojej ogromnej miłości do Skandynawii. Wykonanie Euphorii w języku migowym zwyczajnie roztopiło moje serce i wprawiło w stan miłości do całego świata. Do tego Loreen, cudowna jak zawsze, która pokazała jak doskonale łapie kontakt z publicznością oraz, co najważniejsze, towarzyszącymi jej dzieciom. Z tego co wiem, niektórzy twierdzą, że był to przesadny, sztuczny teatrzyk - bardzo proszę o wskazanie tego momentu sztuczności. Może powinnam zainwestować w okulary, bo nie zauważyłam. Szwedzi pokazali po prostu klasę, elegancję i czysty profesjonalizm - także jeśli chodzi o wybór prowadzącej. Petra Mede spełniła wszystkie moje oczekiwania. Szczerze przyznam, że trochę bałam się zmiany trójki gospodarzy wieczoru na zaledwie jedną osobę... Niepotrzebnie! Petra jest prawdziwą osobowością, która żartuje, uwodzi i spontanicznie komentuje wszystko, co się dzieje. Nie dziwię się, że jest najbardziej lubianym komikiem u naszych północnych sąsiadów! Miałam jedynie zastrzeżenia do jej strojów, które były zwyczajnie brzydkie... Ale nie jesteśmy na pokazie mody w Mediolanie, więc to nie ma żadnego znaczenia.



No dobrze, pozachwycałam się gospodarzami, czas na uczestników. Omówię jednak jedynie sześć piosenek, które nie dostały się do wielkiego finału, pozostałą dziesiątką zajmę się w sobotę. Muszę mieć w końcu wtedy o czym pisać, no nie? 
  1. Austria: Natalia Kelly - Shine:
    Okropnie żałuję braku awansu tej piosenki, bo jest zwyczajnie śliczna. Może nie boska, ani nie rzucająca na kolana, ale przyjemna. Do tego Natalia jest piękną dziewczyną, która weszła na scenę bez robienia jakiegoś ogromnego show. Była wyluzowana, swobodna, nie wygłupiała się jak niektórzy. Osobiście cenię taką postawę dużo bardziej niż masę fajerwerków, które mają na celu zamaskować braki wokalne. A Austrii zdecydowanie nie można było nic w tej sferze zarzucić. Że piosenka niezbyt oryginalna? Nie ona jedna. A przynajmniej wokalistka nie pieje, ani nie jęczy do mikrofonu. Może jedynie zrezygnowałabym z chórku - nic za bardzo nie wnosi, a tylko efekt psuje.
    Ocena: 8/10
  2. Chorwacja: Klapa s Mora - Mižerja:
    Brak Chorwacji w finale to kolejne wielkie nieporozumienie. Jak pomyślę, że prezentacja kultury narodowej przegrała z białoruskim latino to krew mnie zalewa, ale trudno. Uważam, że naprawdę trzeba się wykazać wielką klasą, aby zamiast kolejnej gwiazdeczki pop wysłać coś, co ma oddawać ducha narodowego. Poza tym - każdy zespół folkowy ma ode mnie dziesięć plusów na samym wstępie. Zresztą czego chcieć więcej? Piosenka w języku urzędowym (cały czas czekam, aż stanie się to obowiązkowe), porządne, tradycyjne kostiumy i czysty śpiew. Nie spodziewałam się oczywiście TOP 10 w finale, ale udziału w nim? Jak najbardziej. Bardzo szkoda mi panów, bo odwalili kawał dobrej roboty - głosujący, wstydźcie się.
    Ocena: 8/10
  3. Słowenia: Hannah - Straight Into Love:
    Może nie powinnam tego mówić, ponieważ dzięki uprzejmości słoweńskiej telewizji mogłam obejrzeć ten półfinał, ale nie ma co ukrywać, że zarówno piosenka, jak i cały występ były zwyczajnie koszmarne. Nienawidzę techno, a już pomieszanie techno z popem to prawdziwa pomyłka, która nie pasuje dosłownie do niczego. Słowenia zawsze kojarzyła mi się z raczej uroczymi piosneczkami, które co prawda wpuści się jednym uchem, a wypuści drugim, ale które mimo wszystko nie denerwują. Ta irytowała niesamowicie. Kostium wokalistki kojarzył mi się z najgorszą artystką w dziejach polskiej Eurowizji, czyli mademoiselle T., a maski na twarzach tancerzy sprawiały wręcz komiczne wrażenie. To konkurs piosenki, czy warsztat hutniczy?!
    Ocena: 2/10
  4. Cypr: Despina Olympiou - An Me Thimasai:
    Szczerze przyznam, że porażki Cypru nie mogę odżałować jeszcze bardziej niż Austrii i Chorwacji razem wziętych. Że to niby tylko zwykła, popowa ballada? Trudno, ja jestem nią oczarowana. Nigdy nie podjęłabym się nauki greckiego, ale trzeba przyznać, że ten język ma coś w sobie. A już zwłaszcza, gdy pięknemu brzmieniu języka towarzyszy cudowny głos śpiewaczki. Do samego końca trzymałam kciuki za Despinę, która wykazała się moim zdaniem wielką odwagą. Po prostu wyszła, stanęła przed mikrofonem i zaśpiewała. Zero tancerzy, efektów specjalnych, sztucznych ogni i błyskotek. Przez trzy minuty byliśmy sam na sam z muzyką i to było najpiękniejsze.
    Ocena: 9/10
  5. Czarnogóra: Who See - Igranka:
    Prawdopodobnie największy koszmarek wieczoru. W pierwszej sekundzie myślałam, że to jakiś śmietnik się przewrócił i narobił hałasu, ale nie. To ufoludko-austronauci z kosmosu, którzy wylądowali na Ziemi, aby sobie porapować... Matko Noc, proszę, stop! Chociaż gdyby na nich się skończyło to nie byłoby aż tak źle. Niestety, oto zjawiła się Lara Croft, która wracała z planety cyborgów. Nie żartuję - to była moja pierwsza myśl, gdy zobaczyłam wokalistkę. Chyba bym się zapłakała, gdyby to coś przeszło dalej. Ja wiem, że Czarnogóra ogólnie lubi wysyłać dosyć dziwaczne propozycje na Eurowizję, ale tym razem przeszła samą siebie. W bardzo negatywny sposób.
    Ocena: 1/10
  6. Serbia: Moje 3 - Ljubav je svuda:
    Dobra, ogłaszam remis Serbii i Czarnogóry. Piosenka wykonywana przez Moje 3 była jedną z niewielu, których nie znałam przez rozpoczęciem konkursu, więc po obejrzeniu filmiku z udziałem zespołu byłam pełna dobrych myśli. Zapowiadało się sympatycznie, skończyło tragicznie. Po pierwsze dziewczęta zrezygnowały ze ślicznych sukienek z finału krajowego, które zostały zastąpione... dziecinnymi śpioszkami. Ewentualnie stylizacją a la pijana Brittany z Glee. A po drugie, i najważniejsze, w natłoku ruchów, gestów i teatralności zniknęła gdzieś sama piosenka. Przyrzekam, że nie zapamiętałam nawet melodii, co zdarza mi się naprawdę rzadko. Serbia to idealny przykład na to, jak nadmiar kombinatorstwa może zniszczyć całkiem przyjemny utwór.
    Ocena: 3,5/10 (6 za piosenkę, 1 za oprawę)

Dziękuję za uwagę, zapraszam w czwartek na część drugą! 



P.S. - komentarz co prawda był taki sobie, ale zobaczenie w słoweńskiej telewizji Antonio Banderasa, który reklamuje ciasteczka jest bezcenne. 

"Jesteśmy w głębokiej dupie", czyli rynek musicalowy w Polsce

Tym razem nie ja się będę wypowiadać, a oddam głos mojemu ulubionemu polskiemu aktorowi. Swoją drogą to ogólnie jeden z najlepszych wywiadów, jakie słyszałam w tym roku. Aż mi przywrócił wiarę w dziennikarstwo.



Jak ktoś chce może to potraktować także jako notkę wstępną do trzydniowego strumienia świadomości o Eurowizji, który nastąpi już niedługo. Natomiast jeśli chodzi o musicale - niedługo moje utyskiwanie na West Side Story, a żeby nie było, że umiem tylko narzekać to jak tylko znajdę trochę czasu zajmę się Evitą na poważnie.

P.S. Maskonur ze szczerego serca życzy, aby Marcin Mroziński dostał ten kontrakt na West Endzie. Skoro tutaj go nie doceniają to nie ma sensu, aby wracał do Polski i marnował talent.