Eurovision Young Dancers 2013, czyli Polak-Węgier i Holender

Uff, oto ostatni etap Tour de Eurovision 2013, a przynajmniej tak się maskonurowi wydaje - żadnych etapów specjalnych, ani premii górskich nie zaplanowano. Tym razem jednak będzie nie śpiewająco, a tanecznie. Można by uznać, że trochę nudno - kwestia tego, co kto lubi. A że osobiście tańczyć kocham (przynajmniej, gdy nikt mnie nie widzi), a z przedstawień baletowych mogłabym nie wychodzić to Eurowizja Taneczna zachwyca mnie równie mocno jak ta, w której bronią jest głos. Dzisiejsza relacja będzie jednak krótsza niż poprzednie - uczestników tylko dziesięciu, a organizacja... Ekchem. Uznajmy, że cztery z niewielkim plusem się należy.


Nie mogę powiedzieć - wstęp był bardzo ładny i bardzo dobrze przygotowany. Wspólny występ uczestników polskich eliminacji, najpierw na tle krajobrazów z Gdańska, a następnie już na żywo, na scenie Opery Bałtyckiej. Pomysł i wykonanie na piątkę z plusem, tak samo jak wybór miasta-organizatora. A ja już się bałam, że żadna impreza rangi europejskiej/światowej nie ma prawa odbyć się poza Warszawą, która może i jest stolicą, ale na pewno nie najpiękniejszym w Polsce miastem. Gdańsk prezentuje się dużo lepiej, a i Opera Bałtycka doskonale pasuje do takiego wydarzenia (chociaż nie powiem, byłabym trylion razy bardziej zadowolona, gdyby konkurs odbywał się w Poznaniu, wtedy mogłabym się przejechać i obejrzeć na żywo).


Trochę gorzej sprawa miała się z komentarzem. A raczej byłoby tragicznie, gdyby nie to, że za kulisami cały komentarz należał do Brytyjczyków: Michaela Nunna i Williama Trevitta, którzy dawali pokaz profesjonalizmu i brytyjskiego humoru. Dużo dało też to, że jako choreografowie pracujący nad choreografią grupową dosyć mocno zżyli się z uczestnikami i wiedzieli jak należy ich motywować i o czym z nimi rozmawiać. Natomiast komentarz płynący ze sceny z ust Tomasza Kammela... Chyba najlepszym jego podsumowaniem będzie to, że przez cały konkurs błagałam, żeby ktoś go w końcu z tej sceny zabrał. Nie oszukujmy się, do Petry Mede dużo mu brakuje. Jedyne, co mi się u niego podobało to rozpoczęcie komentarza od zdania: Taniec może uzdrowić i ciało, i duszę. Śliczny przekaz.

Zawiodły mnie natomiast filmiki prezentujące sędziów konkursu. Ani to pasjonujące, ani w reprezentatywnych miejscach zrealizowane. Samo jury natomiast bardzo mile mnie zaskoczyło. Krzysztof Pastor, Nadia Espiritu i Cameron McMillan to prawdziwi profesjonaliści, którzy doskonale wiedzą, czego od tancerza się wymaga i jak daleką drogę przeszli uczestnicy, aby pojawić się tego wieczoru na deskach. Nie byli to jurorzy nastawieni jedynie na krytykę, wręcz przeciwnie. U każdego starali się znaleźć mocne i dobre strony jego występu, a jeśli już należało coś skrytykować, to za krytyką szła rada, w jaki sposób to coś naprawić i nad czym jeszcze popracować.

Czas na prezentację zawodników! Maskonur ostrzega jedynie, że jego osobiste przemyślenia nie do końca pokrywają się z werdyktem sędziowskim, ale to akurat nic nowego:

  1. Armenia: Vahagn Margaryan - Blind Alley:
    Chłopak jeszcze nie zaczął tańczyć, a już go polubiłam. A to za sprawą użycia w podkładzie narodowego, armeńskiego instrumentu - brawo za odrobinę folku, w całym konkursie jej brakowało! A tak poza tym? Niesamowita, gigantyczna wręcz siła wyrazu choreografii, doskonała gra nie tylko za pomocą rąk i nóg, ale także mimiki twarzy. Na miejscu Bolszoj bym się Vahagnem zainteresowała, bo jego umiejętności w zakresie baletu współczesnego są nieziemskie.
    Ocena: 9/10


  2. Białoruś: Yana Stangey - Esmeralda Variation:
    Kocham, kocham, kocham balet! Jeszcze z utrudnieniem w postaci tamburynu! Rozkosz dla moich oczu, chociaż kostium dziewczyna mogłaby zmienić, bo do całości niezbyt pasował. Wariacja Esmeraldy... Bardzo ciekawy wybór i uroczo zrealizowany. Yana wydaje się być taka delikatna, eteryczna, bardziej jak Odetta z Jeziora Łabędziego, niż Esmeralda. A mimo to uwodzi widza, zarówno swoim uśmiechem i emocjami, które przekazuje poprzez taniec, jak i techniką baletową. Brawo!
    Ocena: 9/10


  3. Holandia: Sedrig Verwoert - The 5th Element:
    I oto mamy zwycięzcę, szybko poszło, no nie? Nie mogę zaprzeczyć - jego ruchy są kapitalne, kocie i drapieżne. I może właśnie dlatego przez cały występ miałam wrażenie, że oglądam choreografię z The Lion King na West Endzie. Pochwalić należy elastyczność jego ciała, lekkość ruchów i niesamowitą pewność z siebie w tańcu. Do tego doszła piękna, niepokojąca muzyka oraz godna pochwały umiejętność szybkiej kalkulacji i improwizacji w czasie finałowego pojedynku z reprezentantem Niemiec. Mimo wszystkich tych zalet... Cóż, nie porwał mnie.
    Ocena: 6/10


  4. Szwecja: Stephanie Liekola Isla - Entrapped:
    Można by rzecz - wreszcie coś żywszego i bardziej dzisiejszego. Możliwe, ale na pewno nie w maskonurzym guście. Stephanie posiada genialny zmysł równowagi, figury jakie zastosowała w czasie tańca zdecydowanie były bardzo zjawiskowe. Ale jej sposób ekspresji artystycznej zwyczajnie do mnie nie przemówił, podczas oglądania nie poczułam absolutnie nic. I nie zrozumiałam jej przekazu, a dla mnie najważniejsza w tańcu jest historia, jaką tancerz stara się opowiedzieć.
    Ocena: 4,5/10


  5. Ukraina: Nikita Vasylenko - The Legend of Spartacus:
    W Szwecji mieliśmy wikinga, teraz przyszedł czas na gladiatora, widać Ukraina postawiła w tym roku na motywy historyczne. Tysiąc plusów za wybór podkładu, a i kostium i charakteryzacja robiły wrażenie. Po jego występie doskonale dało się poznać, że chłopak uczył się w akademii cyrkowej, bo  zaprezentował bardzo rozbudowany pokaz zdolności taneczno-akrobatycznych. Z tego, co mówił przed występem, chciał zobrazować siłę i buntowniczość Spartakusa. Z siłą wyszło mu doskonale, trochę gorzej z buntem...
    Ocena: 6/10


  6. Czechy: Adéla Abdul Khalegová - Love Under Pressure:
    Bardzo ciekawa propozycja, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Adéla sama układała całą choreografię. Ale czy ja wiem, czy tu widoczna była miłość? Ja odebrałam raczej uwięzienie, zagubienie, niemożność odnalezienia swojego miejsca - świetnie zobrazowane zresztą. Do tego perfekcyjnie wyćwiczone ciało i olśniewający uśmiech, który jedynie wzbogacał występ. Jednakże miałam wrażenie, że tych elementów jest zwyczajnie za dużo, bez ani jednego momentu wytchnienia.
    Ocena: 7/10


  7. Polska: Kristóf Szabó - My Life And Love Might Still Go On In Your Heart:
    Yay! Wreszcie doczekałam się reprezentanta Polski na Eurowizji, co z tego, że Kristóf z urodzenia jest Węgrem. Aż trudno mi znaleźć odpowiednie słowa, aby opisać pod jak wielkim jestem wrażeniem jego talentu. Po tym co pokazał spokojnie widziałabym go w baletowej wersji Romea i Julii, albo może w Coppélii? Niesamowicie liryczny, emocjonalny układ. Przypomina mi trochę choreografie Stephana Lambiela - a proszę mi wierzyć, w moim słowniku trudniej o większy komplement. Po prostu... Wow. Tylko ta sukienka na końcu niekoniecznie była potrzebna.
    Ocena: 9/10


  8. Norwegia: Julie Dokken - Moment:
    I kolejna choreografia własna, brawa za odwagę. Klimat podkładu kojarzył mi się bardziej z Bałkanami, niż norweskimi fiordami, ale w regulaminie nie ma nic o trzymaniu się swojego regionu geograficznego w doborze muzyki. To kolejna bardzo liryczna historia i znowu mam wrażenie, że opowiada o kimś, kto nie potrafi znaleźć swojego miejsca, może za czymś, albo za kimś tęskni? Pięknie oddane emocje, połączone z prze-przepięknymi figurami tanecznymi i gracją godną greckiej nimfy. Moja osobista zwyciężczyni.
    Ocena: 10/10


  9. Słowenia: Patricija Crnkovič - Passion:
    Najmłodsza uczestniczka całego konkursu, a już taka cudowna! Krople deszczu tworzące animowaną dekorację idealnie współgrały i z muzyką, i z tańcem młodziutkiej Słowenki. Fantastyczna technika i energia zaprezentowane w czasie występu, podkreślające lekkość i zwinność Patriciji. Ale zabrakło mi u niej wyrażenia nastroju za pomocą mimiki twarzy, nie powiem, jej szeroki uśmiech mnie zauroczył, ale trochę odstawał od ogólnego klimatu.
    Ocena: 8/10


  10. Niemcy: Felix Berning - Home:
    Ostatni uczestnik, który w ostatecznym rozrachunku wylądował na drugim stopniu podium - więcej miał szczęścia od Irlandczyków, oj więcej. I, jeśli mam być szczera, bardziej mi się podobał od Sedriga. Jego układ nie dość, że był przeuroczy to jeszcze perfekcyjny pod względem tanecznym. Jedyne co można by na "nie" powiedzieć, to te drzewa w tle, rodem z gotyckiej powieści pasowały tam jak pięść do nosa. Za to w finałowym pojedynku Felix udowodnił, że bez względu na tło i podkład jest tancerzem pełnym wdzięku i pomysłowym, a to w tym zawodzie najważniejsze.
    9/10


Na sam koniec wypadałoby poświęcić kilka zdań na podsumowanie choreografii grupowej. Nie będę jej dzielić na dwie poszczególne piątki, bo zmiany w krokach były minimalne, związane z tym, że w pierwszej było trzech mężczyzn i dwie dziewczyny, a w drugiej na odwrót. A ogólnie? Klimatyczne to było bardzo, ale to bardzo, przypominające wręcz nowoczesną aranżację jakiejś greckiej tragedii. Doskonale zobrazowało świetną pracę zespołową tancerzy - ich umiejętności i style tańca idealnie się dopełniały i pasowały do siebie jak sąsiednie kawałki puzzli. Brawa dla choreografów za podkreślenie indywidualizmu poszczególnych uczestników, cały występ nabierał przez to mocy. A już szczególnie zachwyciły mnie fragmenty tańczone przy wyciemnieniu - tańce cieni zawsze mają w sobie pewną niezaprzeczalną magię.

Po całym tym wydarzeniu pozostaje jedynie mieć nadzieję, że komuś tam w TVP żaróweczka w głowie zaświeci i zrozumie, że skoro organizuje się jedną Eurowizję, to udział w drugiej niczemu nie przeszkadza. Ech... Płonne nadzieje, prawda?