Eurovision Young Dancers 2013, czyli Polak-Węgier i Holender

Uff, oto ostatni etap Tour de Eurovision 2013, a przynajmniej tak się maskonurowi wydaje - żadnych etapów specjalnych, ani premii górskich nie zaplanowano. Tym razem jednak będzie nie śpiewająco, a tanecznie. Można by uznać, że trochę nudno - kwestia tego, co kto lubi. A że osobiście tańczyć kocham (przynajmniej, gdy nikt mnie nie widzi), a z przedstawień baletowych mogłabym nie wychodzić to Eurowizja Taneczna zachwyca mnie równie mocno jak ta, w której bronią jest głos. Dzisiejsza relacja będzie jednak krótsza niż poprzednie - uczestników tylko dziesięciu, a organizacja... Ekchem. Uznajmy, że cztery z niewielkim plusem się należy.


Nie mogę powiedzieć - wstęp był bardzo ładny i bardzo dobrze przygotowany. Wspólny występ uczestników polskich eliminacji, najpierw na tle krajobrazów z Gdańska, a następnie już na żywo, na scenie Opery Bałtyckiej. Pomysł i wykonanie na piątkę z plusem, tak samo jak wybór miasta-organizatora. A ja już się bałam, że żadna impreza rangi europejskiej/światowej nie ma prawa odbyć się poza Warszawą, która może i jest stolicą, ale na pewno nie najpiękniejszym w Polsce miastem. Gdańsk prezentuje się dużo lepiej, a i Opera Bałtycka doskonale pasuje do takiego wydarzenia (chociaż nie powiem, byłabym trylion razy bardziej zadowolona, gdyby konkurs odbywał się w Poznaniu, wtedy mogłabym się przejechać i obejrzeć na żywo).


Trochę gorzej sprawa miała się z komentarzem. A raczej byłoby tragicznie, gdyby nie to, że za kulisami cały komentarz należał do Brytyjczyków: Michaela Nunna i Williama Trevitta, którzy dawali pokaz profesjonalizmu i brytyjskiego humoru. Dużo dało też to, że jako choreografowie pracujący nad choreografią grupową dosyć mocno zżyli się z uczestnikami i wiedzieli jak należy ich motywować i o czym z nimi rozmawiać. Natomiast komentarz płynący ze sceny z ust Tomasza Kammela... Chyba najlepszym jego podsumowaniem będzie to, że przez cały konkurs błagałam, żeby ktoś go w końcu z tej sceny zabrał. Nie oszukujmy się, do Petry Mede dużo mu brakuje. Jedyne, co mi się u niego podobało to rozpoczęcie komentarza od zdania: Taniec może uzdrowić i ciało, i duszę. Śliczny przekaz.

Zawiodły mnie natomiast filmiki prezentujące sędziów konkursu. Ani to pasjonujące, ani w reprezentatywnych miejscach zrealizowane. Samo jury natomiast bardzo mile mnie zaskoczyło. Krzysztof Pastor, Nadia Espiritu i Cameron McMillan to prawdziwi profesjonaliści, którzy doskonale wiedzą, czego od tancerza się wymaga i jak daleką drogę przeszli uczestnicy, aby pojawić się tego wieczoru na deskach. Nie byli to jurorzy nastawieni jedynie na krytykę, wręcz przeciwnie. U każdego starali się znaleźć mocne i dobre strony jego występu, a jeśli już należało coś skrytykować, to za krytyką szła rada, w jaki sposób to coś naprawić i nad czym jeszcze popracować.

Czas na prezentację zawodników! Maskonur ostrzega jedynie, że jego osobiste przemyślenia nie do końca pokrywają się z werdyktem sędziowskim, ale to akurat nic nowego:

  1. Armenia: Vahagn Margaryan - Blind Alley:
    Chłopak jeszcze nie zaczął tańczyć, a już go polubiłam. A to za sprawą użycia w podkładzie narodowego, armeńskiego instrumentu - brawo za odrobinę folku, w całym konkursie jej brakowało! A tak poza tym? Niesamowita, gigantyczna wręcz siła wyrazu choreografii, doskonała gra nie tylko za pomocą rąk i nóg, ale także mimiki twarzy. Na miejscu Bolszoj bym się Vahagnem zainteresowała, bo jego umiejętności w zakresie baletu współczesnego są nieziemskie.
    Ocena: 9/10


  2. Białoruś: Yana Stangey - Esmeralda Variation:
    Kocham, kocham, kocham balet! Jeszcze z utrudnieniem w postaci tamburynu! Rozkosz dla moich oczu, chociaż kostium dziewczyna mogłaby zmienić, bo do całości niezbyt pasował. Wariacja Esmeraldy... Bardzo ciekawy wybór i uroczo zrealizowany. Yana wydaje się być taka delikatna, eteryczna, bardziej jak Odetta z Jeziora Łabędziego, niż Esmeralda. A mimo to uwodzi widza, zarówno swoim uśmiechem i emocjami, które przekazuje poprzez taniec, jak i techniką baletową. Brawo!
    Ocena: 9/10


  3. Holandia: Sedrig Verwoert - The 5th Element:
    I oto mamy zwycięzcę, szybko poszło, no nie? Nie mogę zaprzeczyć - jego ruchy są kapitalne, kocie i drapieżne. I może właśnie dlatego przez cały występ miałam wrażenie, że oglądam choreografię z The Lion King na West Endzie. Pochwalić należy elastyczność jego ciała, lekkość ruchów i niesamowitą pewność z siebie w tańcu. Do tego doszła piękna, niepokojąca muzyka oraz godna pochwały umiejętność szybkiej kalkulacji i improwizacji w czasie finałowego pojedynku z reprezentantem Niemiec. Mimo wszystkich tych zalet... Cóż, nie porwał mnie.
    Ocena: 6/10


  4. Szwecja: Stephanie Liekola Isla - Entrapped:
    Można by rzecz - wreszcie coś żywszego i bardziej dzisiejszego. Możliwe, ale na pewno nie w maskonurzym guście. Stephanie posiada genialny zmysł równowagi, figury jakie zastosowała w czasie tańca zdecydowanie były bardzo zjawiskowe. Ale jej sposób ekspresji artystycznej zwyczajnie do mnie nie przemówił, podczas oglądania nie poczułam absolutnie nic. I nie zrozumiałam jej przekazu, a dla mnie najważniejsza w tańcu jest historia, jaką tancerz stara się opowiedzieć.
    Ocena: 4,5/10


  5. Ukraina: Nikita Vasylenko - The Legend of Spartacus:
    W Szwecji mieliśmy wikinga, teraz przyszedł czas na gladiatora, widać Ukraina postawiła w tym roku na motywy historyczne. Tysiąc plusów za wybór podkładu, a i kostium i charakteryzacja robiły wrażenie. Po jego występie doskonale dało się poznać, że chłopak uczył się w akademii cyrkowej, bo  zaprezentował bardzo rozbudowany pokaz zdolności taneczno-akrobatycznych. Z tego, co mówił przed występem, chciał zobrazować siłę i buntowniczość Spartakusa. Z siłą wyszło mu doskonale, trochę gorzej z buntem...
    Ocena: 6/10


  6. Czechy: Adéla Abdul Khalegová - Love Under Pressure:
    Bardzo ciekawa propozycja, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Adéla sama układała całą choreografię. Ale czy ja wiem, czy tu widoczna była miłość? Ja odebrałam raczej uwięzienie, zagubienie, niemożność odnalezienia swojego miejsca - świetnie zobrazowane zresztą. Do tego perfekcyjnie wyćwiczone ciało i olśniewający uśmiech, który jedynie wzbogacał występ. Jednakże miałam wrażenie, że tych elementów jest zwyczajnie za dużo, bez ani jednego momentu wytchnienia.
    Ocena: 7/10


  7. Polska: Kristóf Szabó - My Life And Love Might Still Go On In Your Heart:
    Yay! Wreszcie doczekałam się reprezentanta Polski na Eurowizji, co z tego, że Kristóf z urodzenia jest Węgrem. Aż trudno mi znaleźć odpowiednie słowa, aby opisać pod jak wielkim jestem wrażeniem jego talentu. Po tym co pokazał spokojnie widziałabym go w baletowej wersji Romea i Julii, albo może w Coppélii? Niesamowicie liryczny, emocjonalny układ. Przypomina mi trochę choreografie Stephana Lambiela - a proszę mi wierzyć, w moim słowniku trudniej o większy komplement. Po prostu... Wow. Tylko ta sukienka na końcu niekoniecznie była potrzebna.
    Ocena: 9/10


  8. Norwegia: Julie Dokken - Moment:
    I kolejna choreografia własna, brawa za odwagę. Klimat podkładu kojarzył mi się bardziej z Bałkanami, niż norweskimi fiordami, ale w regulaminie nie ma nic o trzymaniu się swojego regionu geograficznego w doborze muzyki. To kolejna bardzo liryczna historia i znowu mam wrażenie, że opowiada o kimś, kto nie potrafi znaleźć swojego miejsca, może za czymś, albo za kimś tęskni? Pięknie oddane emocje, połączone z prze-przepięknymi figurami tanecznymi i gracją godną greckiej nimfy. Moja osobista zwyciężczyni.
    Ocena: 10/10


  9. Słowenia: Patricija Crnkovič - Passion:
    Najmłodsza uczestniczka całego konkursu, a już taka cudowna! Krople deszczu tworzące animowaną dekorację idealnie współgrały i z muzyką, i z tańcem młodziutkiej Słowenki. Fantastyczna technika i energia zaprezentowane w czasie występu, podkreślające lekkość i zwinność Patriciji. Ale zabrakło mi u niej wyrażenia nastroju za pomocą mimiki twarzy, nie powiem, jej szeroki uśmiech mnie zauroczył, ale trochę odstawał od ogólnego klimatu.
    Ocena: 8/10


  10. Niemcy: Felix Berning - Home:
    Ostatni uczestnik, który w ostatecznym rozrachunku wylądował na drugim stopniu podium - więcej miał szczęścia od Irlandczyków, oj więcej. I, jeśli mam być szczera, bardziej mi się podobał od Sedriga. Jego układ nie dość, że był przeuroczy to jeszcze perfekcyjny pod względem tanecznym. Jedyne co można by na "nie" powiedzieć, to te drzewa w tle, rodem z gotyckiej powieści pasowały tam jak pięść do nosa. Za to w finałowym pojedynku Felix udowodnił, że bez względu na tło i podkład jest tancerzem pełnym wdzięku i pomysłowym, a to w tym zawodzie najważniejsze.
    9/10


Na sam koniec wypadałoby poświęcić kilka zdań na podsumowanie choreografii grupowej. Nie będę jej dzielić na dwie poszczególne piątki, bo zmiany w krokach były minimalne, związane z tym, że w pierwszej było trzech mężczyzn i dwie dziewczyny, a w drugiej na odwrót. A ogólnie? Klimatyczne to było bardzo, ale to bardzo, przypominające wręcz nowoczesną aranżację jakiejś greckiej tragedii. Doskonale zobrazowało świetną pracę zespołową tancerzy - ich umiejętności i style tańca idealnie się dopełniały i pasowały do siebie jak sąsiednie kawałki puzzli. Brawa dla choreografów za podkreślenie indywidualizmu poszczególnych uczestników, cały występ nabierał przez to mocy. A już szczególnie zachwyciły mnie fragmenty tańczone przy wyciemnieniu - tańce cieni zawsze mają w sobie pewną niezaprzeczalną magię.

Po całym tym wydarzeniu pozostaje jedynie mieć nadzieję, że komuś tam w TVP żaróweczka w głowie zaświeci i zrozumie, że skoro organizuje się jedną Eurowizję, to udział w drugiej niczemu nie przeszkadza. Ech... Płonne nadzieje, prawda?

Eurovision 2013 Grand Final, czyli Europa w rytmie bębnów

Eurovision Song Contest begin!


Maskonur z radości macha skrzydełkami, wywija norweską i hiszpańską flagą, na mordce ma dwie kolejne - duńską i islandzką, na jego koszulce pysznią się barwy narodowe Irlandii, a w wazoniku na stole grzecznie stoją włoskie, francuskie, rosyjskie i holenderskie chorągiewki. Potwierdzona zostaje pełna gotowość do akcji, a stacja TVE International kończy przypominać hiszpańskie piosenki z lat poprzednich. Prawdziwe studio eurowizyjne... Czemu nie możemy się uczyć od Hiszpanów?! Komentowania też. José María Íñigo oficjalnie został moim idolem - jego komentarze były zabawne, stonowane, w każdej piosence starał się doszukać czegoś dobrego. A jeśli już zupełnie nie mógł to przynajmniej stwierdził, że podobają mu się nogi wokalistki. Dzień wcześniej włączyłam sobie Eurowizję 2010 z polskim komentarzem pana Orzecha... Ekchem. Potwierdza się teza, że Hiszpanie to naród radosny i przyjacielski, a my narzekamy na wszystko, co się da. 





Ze szczerego serca ostrzegam - ta notka będzie jednym, wielkim, pełnym pisków, obrazków i gifów strumieniem świadomości. Zostałam oszołomiona, zaczarowana, oczarowana, zachwycona, zniewolona, zniszczona psychicznie i uniesiona wprost do siódmego nieba przez Szwedów. Poza tym czemu miałabym mówić, że mnie nie zachwyca, skoro mnie zachwyca? Ja nie mam kontraktu z TVP, więc nie jestem zobligowana do psioczenia na Eurowizję i wbijania ludziom do głów, że to kicz i zUe zUo. Swoją drogą to cholerny skandal, żeby chociaż nie transmitować takiego widowiska! Sopot i Opole mogą co najwyżej buty czyści Malmö! To był najwspanialszy festiwal eurowizyjny jaki pamiętam, a Polska nie była jego częścią, bo... Bo nie (czy też, jak uznano na eurowizyjnym forum dyskusyjnym, bo szwedzka wódka była za słaba dla szefostwa telewizji). Lepiej produkować tysięczny odcinek M jak Miłość, czy pseudo seriale dokumentalne. Co jest nie tak z tym krajem?!!! 

Już sam początek transmisji zapowiadał coś wielkiego i niezapomnianego. Oto dostajemy animację kochanej, przesłodkiej gąsieniczki, która przemierza Europę. Nie straszny jej ani balon, ani statek, ani żaden motor, ona musi dotrzeć do celu. A celem jest właśnie Malmö, gdzie może spokojnie stworzyć swój kokon i przemienić się w europejskiego, muzycznego motyla. Coś świetnego! I na dodatek piekielnie inteligentnego, nic nie zostało tam wpakowane na siłę. Mogę już się roztopić z uwielbienia? 


Następnie, już na stadionie, wita nas chór wykonujący We write the story. Wszystko odbywa się elegancko i z klasą, napięcie rośnie, na scenę opuszczona zostaje belka... I rozpoczyna się parada reprezentantów. Przez chwilę miałam wrażenie, że przez przypadek włączyłam transmisję z otwarcia Igrzysk Olimpijskich, a nie Eurowizji. Ale szczerze? Kiedy wszyscy reprezentanci maszerowali ze swymi barwami narodowymi, uśmiechnięci, machający do widowni, podskakujący i śmiejący się w głos, zwyczajnie się wzruszyłam. Bo to było piękne właśnie w swej prostocie. Piękna była ta szczera radość - ci ludzie się CIESZYLI, że tam są, nikt ich tam nie wysłał za karę! 

Cóż mogę powiedzieć o dalszej części przygotowanej przez organizatorów? Petra i jej sześć sukienek (chociaż parę razy zdarzyło mi się mrugnąć w czasie oglądania, więc mogło być ich więcej) prezentowały się znakomicie. Filmik o odkrywaniu Szwecji? Znakomicie. Występ w czasie przerwy na głosowanie? Na ognie piekielne, Matko Noc, niech Ciemność będzie łaskawa... Ja chcę do Szwecji!!! Choreografia, cała piosenka, symbolika kostiumów i dekoracji, PIPPI LANGSTRUMPF, mimika...! Jak można się w tym nie zakochać? Moja szczęka opadła po prostu do ziemi i już nie chciała się podnieść. Ten numer zasługuje na to, aby napisać specjalnie dla niego musical, ja nie żartuję. Do tego zrobiono mi olbrzymią niespodziankę wciskając do Green Roomu pana Będę Popularny, znanego także jako Eric Saade. Jak ja za nim tęskniłam! I nie wcale nie żartuję, jestem totalną fanką tego chłopaka. Może niekoniecznie jego piosenek samych w sobie (chociaż Masquerade jest genialne!), ale jego pozytywnego nastawienia do życia. A na dokładkę The Winner Takes It All z repertuaru grupy ABBA. O raju, jestem w Raju. 




Nie sposób też nie wspomnieć o Loreen. Jej występ w czasie oczekiwania na wyniki był doskonale przygotowany. Nie powiem, żebym piała z zachwytu nad jej kostiumem z piórkami, ale nad głosem? Zdecydowanie tak. A trzeba powiedzieć, że po tych 26 niesamowitych występach Szwedzka gwiazda miała zadanie bardzo trudne, któremu sprostała - jestem pod ogromnym wrażeniem. A już jej kontakt z publicznością... Ile ja bym dała, aby móc być na tamtej arenie i chociaż przez sekundę dotknąć trenu jej sukienki. I nie, to nie jest jeszcze fangirlyzm, a proste stwierdzenie faktu. Jedyne co mnie boli to skrócenie Euphorii, akurat ta piosenka powinna zostać wykonana w całości, bez żadnych cięć. 

Zanim jeszcze przejdziemy do rzeczy, czyli do piosenek, słów kilka o widowni. Eurowizja może pochwalić się prawdopodobnie najgenialniejszą, najbardziej zakręconą i pozytywnie stukniętą widownią na świecie. Serio... Zmiotka do kurzu w barwach narodowych Niemiec? Duńskie syrenki? Wampiry z Rumunii? Hiszpańscy torreadorzy, Leprechauny z Irlandii, fińskie trolle, kolarze z Holandii? Mogłabym tak długo. Kocham tych wszystkich ludzi, po prostu ich kocham. A tak w ogóle to jestem za przyznaniem Australii Honorowego Obywatelstwa Europejskiego, aby również mogła wystartować. To by oznaczało jeszcze większą ilość pozytywnie rąbniętych ludzi na widowni... A skoro Polska tak bardzo nie chce startować, to czemu ktoś nie miałby zająć jej miejsca? Zwłaszcza, że podejrzewam, że Australijczycy wysyłaliby, aby cudowne piosenki, albo totalnie oderwane od ziemi kabarety. Tak, czy tak chciałabym to zobaczyć.



I w końcu przyszedł czas na piosenki! Prezentacja w kolejności pojawia się artystów na scenie, a nie według zajętych przez nich miejsc (chociaż w wypadku biednej Irlandii to i tak nie ma znaczenia):
  1. Francja: Amandine Bourgeois - L'enfer Et Moi:
    W pierwszej chwili trochę zmyliła mnie dekoracja świetlna w barwach narodowych Hiszpanii, ale szybko zrozumiałam, o co chodzi. Francja postawiła w tym roku na piosenkę w starym stylu, prawie że rodem z kabaretu lat dwudziestych. Czego chcieć więcej niż erotycznego nastroju na samym początku muzycznych Igrzysk? Bardzo ciekawa propozycja, energiczna i bardzo kobieca... A do tego to, co po prostu uwielbiam, czyli artystka pozostawiona na scenie sam na sam ze swoim głosem (będę dziś to parę razy powtarzać, ale trudno).
    Ocena: 7/10



  2. Litwa: Andrius Pojavis - Something:
    Po pierwsze, czemu on nie śpiewa po litewsku?! A po drugie, bardzo ładny pan w skórzanej kurtce i z opaską w barwach narodowych na ręku obudził mojego wewnętrznego kotka, który zaczął mruczeć z rozkoszy. Co prawda piosenka Litwy z zeszłego roku bardziej mi się podobała, ale tej też niewiele można zarzucić. Jedyne co to popracowałabym na jego miejscu nad ruchem scenicznym. A tak to sama przyjemność dla uszu; całość występu trochę w stylu The Killers.
    Ocena: 7/10


  3. Mołdawia: Aliona Moon - O Mie:
    Użycie fortepianu zawsze robi mi dobrze, brakowało mi za to skrzypiec. Cóż, podobno nie można mieć wszystkiego, a tutaj i tak było dużo dobrego. Nie licząc kochanego fortepianu, dostaliśmy piosenkę w języku narodowym, prawdziwe, ogniste show, suknię imitującą wulkan oraz naprawdę śliczny, kobiecy głos. Nie spodziewałam się czegoś aż tak ciekawego ze strony Mołdawii, mam nadzieję, że w następnych latach utrzyma ten poziom i nie wyskoczy z jakimś nowoczesnym eksperymentem. A serduszko ułożone z tancerzy na samym końcu było wręcz rozkoszne!
    Ocena: 8/10


  4. Finlandia: Krista Siegfrids - Marry Me
    Mam ogromny problem z tą piosenką. Z jednej stron jest tak głupiutka, że bardziej być nie może... A z drugiej żywa, radosna, w sam raz na jakąś letnią imprezę. Krista przez cały czas pokazuje dystans do siebie i do tego, co śpiewa, mam wrażenie, że wręcz śmieje się z tego całego show rodem z Las Vegas, które ma za sobą. Zresztą, co poradzę, że lubię jej głos? Kojarzy mi się trochę z Katie Perry. No i zawsze podziwiałam tancerzy, którzy w ciągu kilku sekund potrafią przebrać się na scenie...
    A końcówka była przeurocza, naprawdę nie wiem, co ludzie od niej chcą.
    Ocena: 5,5/10


  5. Hiszpania: ESDM - Contigo Hasta el Final:
    Wszyscy krytykują tą piosenkę ile wlezie, a ja nie rozumiem dlaczego. Jasne, przebój roku to to nie jest, ale porażka także nie. Co prawda osobiście wolałabym coś w stylu Algo Pequeñito z 2010, albo Que Me Quiten Lo Bailo vel Taniec Małpek z 2011 roku. W tym roku dostaliśmy coś zdecydowanie mniej radosnego i zwariowanego, ale równie optymistyczne i tego należy się cieszyć. Spokojne, ładne wykonanie. Zresztą, jak nie zakochać się w tych raszpunkowych lampionach, no jak?! 
    Ocena: 6,5/10

  6. Belgia: Roberto Bellarosa - Love Kills:
    To jedna z tych piosenek, o których niezbyt wiem, co powinnam napisać. Była Dobra. Po prostu Dobra, ani specjalnie porywająca, ani irytująca, zwyczajnie była, wybrzmiała, uleciała z głowy. Ale wokalista miał ładny głos, a przynajmniej nie doprowadził mnie do zgrzytania zębami. Tylko mógłby zrezygnować z tancerek, bo ich układ był takim trochę WTF.
    Ocena: 6/10

  7. Estonia: Birgit Öigemeel - Et Uus Saaks Alguse:
    Czyli otwarcie festiwalu disneyowatości na tegorocznej Eurowizji. Piękne otwarcie występu, w telewizji pokazane w czarno-białych barwach, to już plus za klimat. Do tego wokalistka jest jedną z najbardziej uroczych istotek, jakie widziałam - ubrana w prześliczną, skromną sukienkę, uśmiechnięta od ucha do ucha, potrafiąca złapać kapitalny kontakt z publicznością. Było widać, że naprawdę cieszy się z tego, że znalazła się na tej scenie, z tego, że śpiewa i że może podzielić się swoim uśmiechem z kimś innym. Do tego dochodzi plus za piosenkę w języku narodowym, w końcu estoński jest całkiem miły dla ucha.
    Ocena: 6,5/10



  8. Białoruś: Alyona Lanskaya - Solayoh:
    Białoruskiemu latino mówię zdecydowane NIE. I... Serio? Kula dyskotekowa? Chociaż, na którymś mundialu wokaliści wychodzili z piłek futbolowych, więc czemu Białorusinka miałaby nie wyjść z kuli dyskotekowej?  Ech, nie będę czarować. Jedynym pozytywnym punktem całego występu byli mili panowie, którzy grali na bębnach. Na całą resztę lepiej spuścić zasłonę milczenia, coby wszetecznicami nie rzucać.
    Ocena: 1,5/10

  9. Malta: Gianluca Bezzina - Tomorrow:
    Szczerze to słuchając tej piosenki miałam wrażenie, że skądś już ten konspekt znam. Dopiero po kilku dniach zrozumiałam, że niesamowicie przypomina mi Hey Soul Sister, które często atakuje mnie z radia. Nie powiem, może aktualnie to niezbyt oryginalne, ale przyjemne dla ucha, a i oko miało się czym nacieszyć. Co prawda wokalista przypominał mi hindusa z ostatniego filmu o przygodach Asterixa, tego co herbatę do piersi tulił. Nasz eurowizyjny Maltańczyk nawet głos miał do niego podobny, może powinien się we francuskim kinie zatrudnić?
    Ocena: 7/10

  10. Rosja: Dina Garipova - What If:
    Disney odsłona druga. Wystarczyło słowo "Bolszoj" w komentarzu, abym wiedziała, że będę zachwycona... I byłam. O Rosji można mówić dużo, ale trzeba przyznać, że ich eurowizyjne występy są pełne czaru i klasy (z wyjątkiem Eurowizji 2012, ale każdy ma prawo do błędu). Gdyby przenieść Dinę na deski teatru i przebrać za Raszpunkę, pewnie nawet bym się nie zorientowała, że nie śpiewa piosenki z Tangled, ale eurowizyjną kompozycję, a to się chwali.  Występ stonowany, klasyczny i magiczny, nic tylko klaskać. No i trzeba przyznać, że widownia imitująca rozgwieżdżone niebo utrwala się w pamięci na długo.
    Ocena: 8/10


  11. Niemcy: Cascada - Glorious:
    Cascada - wodospad po hiszpańsku. Jednak nie dostaliśmy lśniącego wodospadu talentu, a raczej powódź kiczu i niesamowicie irytujących dźwięków. Chociaż i to woda, i to woda, więc może właśnie o to chodziło? Cały występ kojarzył się trochę z Hero, szwedzkim przebojem z 2008 roku - chociaż u Szwedów całość prezentowała się dużo lepiej, na przedzie z głosem wokalistki. A tutaj... Za dużo tego wszystkiego. Disco, mrugające światełka, błyszczące tło, piejący chórek... Chyba podziekujęmy Niemcom w tym roku.
    Ocena: 2/10


  12. Armenia: Dorians - Lonely Planet:
    Wokalista wyglądający jak żołnierz z zastępów kardynała Richelieu trochę mnie zaniepokoił - przez całą piosenkę czekałam na moment, kiedy na scenę wpadnie Portos, czy inszy Aramis. No ale się nie pojawił, może i dobrze. Jeśli chodzi natomiast o samą piosenkę...  Soft rock to nie moje klimaty, w ogóle to do mnie nie trafia. Kostiumy genialne, słowa niezłe, śpiew również... Ale o palpitację z serca z wrażenia to mnie nie przyprawiło. A i te ognie na scenie nie były potrzebne.
    Ocena: 6/10


  13. Holandia: Anouk - Birds:
    Kocham ten występ, kocham Anouk, kocham jury holenderskie, które wysłało ją na Eurowizję. Przepiękna, nastrojowa piosenka. Na scenie - wokalistka i jej głos, żadnych fajerwerków w tle, głupawych kostiumów i kabaretowego tańca. Jej chór był równie niesamowity, ale sam by przecież nic nie zdziałał, prawda? No i te latające ptaszki towarzyszące jej występowi - nic, tylko się rozpłynąć przed ekranem. Poza tym ktoś, kto gromadzi przed ekranem większość obywateli swojego kraju zasługuje według mnie na niesamowity szacunek i uznanie.
    Ocena: 10/10


  14. Rumunia: Cezar - It's My Life:
    Przyrzekam, że każdy, kto przy mnie nazwie Cezara kastratem może się spodziewać długiego wykładu na temat muzyki operowej. To był KONTRATENOR! Taki głos to skarb, a nie powód żeby z człowieka kpić! Ja rozumiem - komuś może się muzyka operowa nie podobać, tak jak ja dostaję ciarek na dźwięk rapu, czy techno. Ale obrażanie człowieka tylko dlatego, że nie podoba nam się jego styl śpiewu?! Ludzie, trochę szacunku! Było czysto? Było. Przyznaję - odbiór dla oczu byłby milszy, gdybyśmy zamiast podróbki hrabiego Draculi z inkubami i sukkubami dostali zwyczajnego mężczyznę w eleganckim garniturze. Ale wyłączając ten element piosenki będę bronić własnym ciałem, bo była zdecydowanie jedną z lepszych w tym roku. A i ja podziwiam Rumunię, bo opera nie gościła na Eurowizji od występu Francji w 2011.
    Ocena: 8,5/10

  15. Wielka Brytania: Bonnie Tyler - Believe In Me:
    Wielka Gwiazda na Eurowizji, osłona kolejna w wykonaniu Wielkiej Brytanii. Jestem ciekawa czy będą tego próbować rok w rok, czy w końcu im przejdzie i sięgną po kogoś mniej znanego. Szczerze byłam zachwycona gdy usłyszałam, że Bonnie będzie reprezentantką zjednoczonego królestwa, bo jej głos jest nieziemski... Ale się rozczarowałam.Taką piosenkę mógłby wykonać każdy, dosłownie. Nie było w niej niczego, co by przykuło uwagę - po kimś o takiej przeszłości artystycznej spodziewałam się dużo, dużo więcej. A scena a la statek kosmiczny... Może nie na tym konkursie, co?
    Ocena: 5,5/10

  16. Szwecja: Robin Stjernberg - You:
    Jak na Szwecję było słabo. Ja wiem, że gospodarz konkursu z reguły niezbyt się wysila, ale bez przesady... Mam wrażenie, że Robin chciał podrobić trochę styl Erica Saade, ale mu nie wyszło - podążył raczej w kierunku Biebera, a to już w ogóle dobrze nie wróży. Całość uratowali tancerze, z nich na pewno coś będzie, teatry w Szwecji nie muszą się bać. Cóż, gospodarzowi, zwłaszcza po przygotowaniu TAKIEGO widowiska dużo można wybaczyć, więc...
    Ocena: 5/10


  17. Węgry: ByeAlex - Kedvesem:
    Hipster z Węgier! Zabawne to było niemożebnie, takie dziecięco niewinne! I z dużym dystansem wokalisty i do siebie, do swojej piosenki, jak i do całego konkursu i tego całego eurowizyjnego zamieszania. Ciekawa odmiana, nie mogę zaprzeczyć. Do tego wokalista sam pasuje na krasnoludka z magicznej krainy, tak mu się radośnie mordka śmiała podczas występu. Poza tym język węgierski jeszcze nigdy nie wydawał mi się taki piękny - jednym słowem: bardzo dobra robota w studenckim stylu.
    Ocena: 8/10

  18. Dania: Emmelie de Forest - Only Teardrops:
    I przyszedł czas na zwycięzcę tegorocznej edycji! Trutrututu, klękajcie narody przed Emmelie de Forest! Zapewne narażę się w tym momencie wielu osobom, ale trudno. Jestem Zachwycona jej występem i jej głosem. Po tysiąckroć TAK dla pogan pop na Eurowizji, ten gatunek też jest piękny i ma wspaniałą przyszłość przed sobą! Emmelie ma wspaniałą dykcje w czasie śpiewu, a towarzysząca jej melodia tylko to podkreślała. Flet, bębny... Maskonurek umarł i poszybował do pogańskiego raju, gdzie będzie mógł tańczyć do końca świata i o jeden dzień dłużej. Poza tym nasza droga Dunka miała jeszcze jednego asa w rękawie, tak poza warstwą muzyczną. Otóż ona potrafiła zagrać tą piosenkę, zwłaszcza za pomocą mimiki twarzy. Zwycięstwo jak najbardziej zasłużone.
    Ocena: 9/10


  19. Islandia: Eythor Ingi - Ég Á Líf 
    Czyli mój prywatny zwycięzca Eurowizji. Uwaga, bo będzie nieobyczajnie - chciałabym się przespać z jego głosem! Serio, ja nie żartuję, mam fetysz islandzkich śpiewaków. Poza tym... Jestem taka szczęśliwa, że język islandzki wrócił na Eurowizję! Naprawdę smutno było oglądać finały krajowe w Reykjaviku, gdzie wszystkie piosenki były wykonywane w języku narodowym, a potem włączyć Eurowizję i dowiedzieć, że zwycięska została przetłumaczona na angielski. Ale co to ja miałam...
    Ach tak! W tym roku mamy do czynienia z prawdziwie chwytającą za serce balladą wykonywaną przez Thora Wszechmogącego, dziedzica Legolasa, ducha Rhaegara Targaryena... Mogę tak długo, ale nie o to chodzi. Zaprawdę, nie było w tym roku lepszej propozycji, nie tylko na Islandii, ale też w całej Europie. Czysty, spokojny głos, wyćwiczony na scenach teatru (swoją drogą mam kolejny powód, aby przeprowadzić się na Islandię - ich musicale) do tego stonowana i urocza dekoracja - islandzkie domki są takie śliczne! Co prawda malują je chyba daltoniści, ale to nic złego, przynajmniej są oryginalne.
    Takich piosenek i takich opraw potrzebuje Eurowizja. Nie fajerwerków, nie wrzasków i nie piania do mikrofonu, a czystości głosu i ducha narodu zaklętego w piosence.
    Ocena: 1000/10

  20. Azerbejdżan: Farid Mammadov - Hold Me:
    Ostatnio mam coraz silniejsze podejrzenie, że w Azerbejdżanie istnieją szklarnie, w których hoduje się artystów. Innego wytłumaczenia nie widzę, bo ten kraj jest prawdziwym eurowizyjnym fenomenem. W tym roku postawiono na romantyzm... Cudownie się to oglądało. A choreografowi gotowam złoty pomnik postawić, bo stworzył coś nieziemskiego. Osobiście wolałabym, żeby na scenie do końca pozostali tylko dwaj panowie, bez pani w czerwonej sukience, ale nie można mieć wszystkiego. Zresztą płatki róż ugłaskały mnie całkowicie. Magia.
    Ocena: 9/10

  21. Grecja: Koza Mostra & Agathon Iakovidis - Alcohol Is Free:
    Czyli inaczej: Wszyscy Jesteśmy Szkotami! Co prawda referendum w sprawie niepodległości Szkocji jest dopiero w 2014, ale Grecy już teraz zechcieli zaprezentować swoje poparcie. Osobiście chętnie bym się do nich przyłączyła, wychwalania whisky nigdy za dużo. Takiego kabaretu Europa też potrzebuje, a kankano-zorba powaliła mnie na kolana. Podobnie jak pomylenie trąbki z gitarą przez jednego z wykonawców. Zakochałam się w tej piosence właśnie dlatego, że jest bardzo nie na serio - i dobrze, spuszczenie z tonu też nam się przyda!
    Ocena: 8/10

  22. Ukraina: Zlata Ognevich - Gravity:
    Ukraińska syrenka... Porwana przez wikinga? Pomysłowość uczestników Eurowizji nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać, naprawdę. Ale nie mogłam nie polubić Zlaty, każda baletnica ma u mnie plus pięć na wejściu, kto powiedział, że mam być obiektywna? Do tego nasza syrenko-nimfa wodna z ukraińskiej ziemi głosik ma śliczny i mocny, a to w konkursie najważniejsze. I nie, wcale mnie nie oczarowała tą disneyowską oprawą... Wcale! No, może troszkę... I pierścionkiem w kształcie motyla - pasował do całości show jak ulał.
    Ocena: 8,5/10

  23. Włochy: Marco Mengoni - L'essenziale:
    Przepis na idealną włoską piosenkę? Jeden przystojny Włoch w garniturze od Armaniego, śpiewający w języku ojczystym, koniec przepisu. Brzmi trywialnie i mało profesjonalnie? Wiem o tym, ale taka jest prawda. Włosi mają naturalny talent muzyczny, a Marco szczególny. Piosenka nie jest żywa, wręcz przeciwnie. Ale ma w sobie ten włoski czar i urok, który sprawia, że chce jej się słuchać raz, drugi, trzeci, dziewięćdziesiąty dziewiąty... I się nie znudzi. Jeszcze z rok, dwa góra i Eurowizja zawita do Rzymu, albo Florencji, inny scenariusz jest nie do pomyślenia, kropka.
    Ocena: 9/10



  24. Norwegia: Margaret Berger - I Feed Your Love:Powiem tak: Margaret Alexandrem Rybakiem nie jest, ale nie ma do niego daleko. Widać, że Norwedzy zatęsknili za Eurowizją na swojej ziemi, a ja nie narzekam na taką postawę. Zwłaszcza, że głosu Margaret mogłabym słuchać 24/7, ponieważ bardzo przypomina mi głos Björk. Natomiast samo I Feed Your Love jest niesamowicie zbliżone klimatem do Pogan Poetry w wykonaniu tej islandzkiej artystki. Dobra inspiracja nie jest zła, jak to mówią, a do jakiegokolwiek plagiatu tutaj daleko.
    Boski, mistyczny klimat - najkrótsze podsumowanie na jakie mnie stać.
    Ocena: 9/10


  25. Gruzja: Nodi Tatishvili & Sophie Gelovani - Waterfall:
    Gruzja organizowała w tym roku casting nie tyle na Eurowizję, co do ról Romea i Julii. I trzeba im przyznać, wybrali znakomicie. Maskonurki bardzo lubią romantyczne duety. Zwłaszcza takie, gdzie wokaliści mają czyste, perfekcyjnie dopełniające się głosy - aż mam ochotę na wycieczkę do Gruzji, do jakiegoś teatru muzycznego. Bo czego, jak czego, ale umiejętności wprowadzenia nastroju to Gruzinom odmówić się nie da.
    Ocena: 7,5/10

  26. Irlandia: Ryan Dolan - Only Love Survives:
    Szczerze miałam nadzieję, że czeka nas trzeci rok pod znakiem Jedwarda. Dla mnie bliźniacy byli takim pewniakiem eurowizyjnym, który będzie startował tak długo, aż w końcu nie wywalczy dla swojego kraju ósmego zwycięstwa. Chociaż na tegoroczny wybór też nie mogę narzekać... Za bardzo. Półnadzy bębniarze, symbole celtyckie... Tylko dlaczego piosenka nie jest po irlandzku?! Może wtedy brzmiałaby lepiej. Bo o ile dźwięki bębnów były bardzo przyjemne dla uszu, o tyle głos wokalisty już odrobinkę mniej. A nawet bardzo mniej, następcą U2 to on nie zostanie. Za rok będzie lepiej!
    Ocena: 7/10


    ***

To wszystko na dzisiaj, chociaż w tym roku została nam jeszcze Eurowizja dla Młodych Tancerzy. Mam nadzieję, że kolejna relacja będzie nadawana już z samiutkiej Kopenhagi!